Nie ma żadnej wiosny. Pogoda jest tak mega beznadziejna, że szkoda gadać… W niedzielę, w południe było jeszcze w miarę znośnie, nawet przez większość czasu świeciło słońce, ale już dzisiaj rano znowu padał śnieg. W nocy są mega przymrozki, wogóle jest zimno i jakoś nie tak jak w kwietniu być powinno.
Na szczęście udało mi się wykorzystać te chwilowe rozpogodzenie i wypaćkałam się w błocie na motorze. Poleciałam swoją ulubioną trasą przez poligon i okoliczne pola.
Od samego rana jak tylko wstałam, byłam bardzo pobudzona do działania. Postanowiłam, że na rozgrzewk pobiegnę do Lidla i z powrotem, łącząc przyjemne z porzytecznym. Może nie było to jakieś nadzwyczajne osiągnięcie, bo w jedną stronę są ok 2 km, ale dla mnie jak na początek wystarczyło :) zwłaszcza, że jak tylko wróciłam to od razu wskoczyłam na motor, który najpierw przez prawie pół godziny próbowałam odpalić. Po zimie mi sie maleńka trochę rozleniwiła.
Już raz w tym roku, na początku marca co prawda jeździłam, ale potem znów przyszła zima i dopiero teraz po miesiącu mogłam znów sobie polatać. Fajnie było, mega fajnie… znów mogłam poczuć, że nic się nie liczy oprócz tego co jest teraz i oddać się całkowicie czemuś co mnie tak uszczęśliwia.
Wieczorem jeszcze raz poszłam biegać… tym razem z Goschą i Krzychem. O wiele przyjemniej i łatwiej biega się z kimś, ja w każdym razie mam o wiele większą motywacje do tego by biec jak najwięcej, bez zatrzymywania się.