Archiwum dla 3 września, 2012

humory

Posted: 3 września, 2012 in sth...

jak ciężko wbić się w rytm pracy po weekendzie, zwłaszcza jeśli ten weekend nie upłynął zbyt atrakcyjnie. W sobotę  miałam wolne, ale i tak nie było mi dane się wyspac. Krzychu od rana pracował tak więc chcąc, nie chcąc wstałam z łóżka i zrobilam mu śniadanko do pracy. Śniadanko od serca :) Później do 14ej nic ciekawego się działo. Podjechałam na chwilę do siebie do pracy, a później jak Krzysiu skończył pracę umówiliśmy się u jego rodziców na warsztacie i on robił auto znajomego, a ja zajełam się swoją maździą.  Miesiąc temu  przez własną nieuwagę wjechałam w tył matiza, który zatrzymał się przed pasami. Moja wina, totalna bezmyślność i tylko dzięki bogu, że nic się nie stało, zarówno kierującej matizem jak i nikomu przed nią. Do tej pory dokładnie pamiętam moment, w którym spojrzałam przed siebie, a jadące przede mną auto zamiast trzymać stałą odległość nieoczekiwanie znalazło się tuż przed. Od razu dałam po hamulcach i przez ułamek sekundy mogłam się jeszcze łudzić, że może uda się wyhamować. BACH !!!!! Nie udało się. W pierwszym momencie wyskoczyłam z auta, by zaraz się do niego znowu schować. Trochę mnie sparaliżował strach, że coś się mogło komuś stać. Ta sytuacja była by dla mnie jak z najgorszego koszmaru. Po chwili ogarnęłam się,  znów wyszłam z auta i sprawdziłam, że ze zdrowiem wszystkich, wszystko jest ok. Zjechałyśmy z właścicielką drugiego auta na pobliski parking i zaczęły się formalności. Od razu przeprosiłam, powiedziałam jak strasznie mi głupio i że oczywiście całą winę biorę na siebie. Dobrze że Pani okazała się być sympatyczną i bezproblemową osobą i nie poniosłam większych konsekwecji. Matiz prezentował się bez większego uszczerbku na wyglądzie, za to moja mazda… zgnieciona. Maska ugięta pod kątem 90 stopni, rozbity reflektor, wgniecione mocowanie chłodnicy. Dzięki bogu, tylko tyle. Kiedyś podczas ulewy przywaliłam renówką w krawężnik i ta akcja skończyła się dużo gorzej: wymianą całej ławy i wahaczy.

Przyznaje się, jeżdzę zbyt chaotycznie i czasem nie potrafię skupic uwagii na tym na czym powinnam.  I nad tym powinnam nieustannie pracować.

Kupiłam za śmieszne pieniądze  podobną do mojej mazdę i przełożyłam z niej wszystkie uszkodzone elementy. Resztę jak dobrze pójdzie sprzedam na części i jeszcze wyjdę na tym wszystkim do przodu.

Na razie przekładam i przygotowuję lakier do malowania, bo dawca jest niestety w innym kolorze. Moja jest śliczniutka, czarniutka i taka ma własnie pozostać. Zrobimy ją z Krzysiem tak, że będzie dużo lepiej niż było.  Gdyby nie to zdażenie możliwe, że nie miała bym  motywacji,  żeby coś przy niej w końcu porobić, no i przy okazji trafiła się akurat okazjyjnie inna do kupienia za grosze.

Sobota upłynęła spokojnie, tak samo zresztą jak niedziela, ale tylko do południa… Po miesięcznej ciszy w kontaktach z moją Mamuśką, spowodowaną mega kłótnią miedzy nami, w końcu zaczełyśmy ze sobą znowu rozmawiać.  Wydaje mi się jednak, że conajmniej niechetnie. Z mojej strony na pewno, ze strony Mamuśki pewnie przeważyła chęć zaspokojenia ciekawości co u nas ciekawego. No i niektórym bardziej niż mi na przykład, zależy na tym, żeby uchodzić za idealną przed wszystkimi. Udawanie za wszelką cenę , że jest dobrze choć w rzeczywistości tak  nie jest. Zacisnę zęby i nie będe się wychylać z żadnymi opiniami w stosunku do mojej Mamuśki dla Krzysia i dla świętego spokoju z tym kredytem. Jej podpis musi widnieć na umowie kredytowej, więc myśli że może rozdawać karta, a ja jej będę z wszystkim pokornie przytakiwać. A nie ma tak dobrze, bo już sam znak zodiaku nie pozwala mi odpuścić bez walki :P

Oczywiście żartuję i w życiu wyznaję wręcz odwrotna zasadę, że jak nie trzeba się o nic cisnąć to lepiej na wszystko załtwić na spokojnie, zawierając kompromis. Moja ulubiona zasada: „Po Co?”. Jak po nic, to po co się przejmować i spinać. Jak nam na czymś zależy to jak najbardziej, ale kiedy gra nie jest warta świeczki to lepiej ten czas  spożytkować na coś fajniejszego.

Wracając do mojej relacji z matką to za dużo od niej doświadczyłam złosliwości, żeby nie chcieć się prędzej czy później odgryść.  Chciec a móc.  Trzeba być wrednym z natury , żeby chciec się odegrać lub zemścić, tak więc mogę co najwyżej chcieć, a jak przyjdzie co do czego to pewnie zawsze jej pomogę.

A z humorami wyskoczłam po południu i na nieszczęście dostało się Krzysiowi. Staram się tego nigdy nie robić, żeby wyładowywać na kimś bogu ducha winnym  swojej złości. Tłumienie swoich rzeczywistych uczuć u mamuśki źle się dla nas razem skończyło. Mi, bo było mi później strasznie głupio, że zachowałam się jak mega wieśnia, z kolei Krzysiowi, bo się biedak nawysłuchiwał jakiś głupot. Pewnie w tym wszystkim kilka słusznych powodów by się znalazło, żeby oberwał, ale z pewnością nie taką jazdą.  Tak się zawsze wściekam na siebie po takiej akcji, bo na Krzysia nie chcę krzyczeć. On na to nie zasługuję. Na innych mogę, jeśli tylko mam oczywiście słuszny powód.