Archiwum dla 27 września, 2012

Najgorsze mamy za sobą i powiem, że wcale nie było łatwo. Do banku pojechaliśmy  z moimi rodzicami, bo kredyt bierzemy wspólnie.  Z naszymi oficjalnymi zarobkami nie dostali byśmy nawet 500 zł.

Na miejscu na dzień dobry dostaliśmy stos papierów do podpisania i w sumie jakoś tak nikt się za bardzo szczegółowo w to nie wczytywał, więc poszło całkiem szybko. Najważniejsze – czyli samą umowę, przestudiowaliśmy bardzo dokładnie, tak więc można było bez wahania podpisać. Kolejne pisma były to różne oświadczenia, zaświadczenia itp czyli standardowe stosy pism wymaganych przez bank.

Z banku pojechaliśmy do notariusza. Poczekaliśmy trochę – 1,5 godz w samochodzie, bo notariusza mieliśmy na 13tą a nigdzie nam się nie chciało łazić. Zjedliśmy śniadanko i mało co nie zasneliśmy z nudów. Ale na szczęście już za niedługo siedzieliśmy u notariusza i rozpoczynaliśmy zabawę w podpisywanie umowy o mieszkanie. Nie mogło się obejść bez pomyłki na jednym z pism z banku, tak więc Krzychu zapierniczał z powrotem do banku, w którym podpisywaliśmy umowę kredytową, z kolei ja do swojego banku wypłacić kasę, bo coś mi się popierniczyło i wzięłam za mało pieniędzy. Trochę latania to tu, to tam i powiem szczerze, że razem z Krzychem stwierdziliśmy już w połowie, że latanie i załatwianie różnych spraw w urzędach jest cholernie męczace. Ja na 15tą byłam jeszcze umówiona w studiu tatażu na ciąg dalszy, a byłam już całym tym dniem taka wypompowana, że aż niedobrze mi się robiło na samą myśl bólu który, miałam jeszcze znosić przez najbliższe 2-3 godziny. Jeszcze najgorsze, bo jak wpadliśmy po raz trzeci do banku to okazało się, ze coś jest nie tak z polisą mieszkaniową i na szybko musimy szukać czegoś innego. Tak więc ja poszłam się męczyć na fotel, a Krzychu załatwiał polisę. Ogólnie to dzień i tak był już na tyle męczący, że postanowiliśmy jeszcze odwiedzić moich rodziców i mieć już wszystko zaliczone. Był obiadek, ciasto, wygodna kanapa tak więc nie było źle.

Dopiero po przyjściu do domu, już na spokojnie obejrzałam sobie dzieło na plecach i w sumie to się już trochę przestraszylam tego co tam mam. Góra jest olbrzymia, rozciąga się od jednego barku do drugiego. Dół mamy dopiero zacząć kończyć i chyba to sobie przemyśle jeszcze dokładnie, bo nie wiem czy chcę się trzymać tatowania całych pleców. Podobało mi się jak wszystko elementy tworzyły niespójną, ale jednak całość. Teraz góra strasznie się zaciemniła, a ja chyba wole jednak, żeby były też gdzie niegdzie prześwity moich pleców. Całość nie musi stanowić symetrycznej kompozycji, ale żeby nie był to też bezmyślny zlepek całkowicie odrębnych wzorów.

Zrobię zdjęcie, popatrze, pomyśle, bo może to tylko kwestia przyzyczajenia się do nowej wersji